Oni biorą dopalacze. Każdy zna takich ludzi. Ty też
- Metro Cafe
- Pacjenci zwykle opowiadają, że byli na imprezie i ktoś im coś dosypał, albo ktoś obok palił jakieś podejrzane zioło i przypadkiem się nawdychali - mówi dr nauk med. Piotr Hydzik, kierownik oddziału toksykologii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie
Ty też znasz biorących dopalacze
Był na terapii, ale zawsze wracał do nałogu
Marcin. Pochodzi z Kieleckiego, ma 25 lat, skończył dobre liceum. Mieszka i pracuje w Warszawie
Przyznaje, że jest uzależniony. Zaczęło się 3-4 lata temu, gdy poznał życie nocne w stolicy. Im dłużej się bawił, tym trudniej było wstać rano i wyjść do pracy, do sklepu. Dopalacze pojawiły się, gdy na imprezy zaczął chodzić z równie młodymi ludźmi z pracy, pokazali mu - a przynajmniej tak mu się wydawało, że można się dobrze bawić, mało spać i nadal zarabiać.
Mefedron był tani i dostępny od ręki. Marcin szybko poznał kilka osób, od których mógł go kupić. Na miejscu, na telefon, z czasem poznał meliny. Po wzięciu stawał się bardzo kontaktowy i rozmowny, poznawał coraz więcej ludzi, które prowadziły dokładnie taki sam tryb życia.
Każdy dzień wyglądał tak samo: Praca, krótki sen, klub, powrót do domu, szybki prysznic i od nowa. Z czasem snu było coraz mniej, a ilości przyjmowanego mefedronu rosły. Im więcej brał, tym większy problem miał z podopalaczowym zjazdem. Zaczął więc brać w pracy. Zresztą nie tylko on. Wszystko trwało jakieś pół roku. Stracił pracę, bo podczas zjazdu, gdy bolała go głowa i nie miał siły stawał się opryskliwy i niemiły dla klientów. W najgorsze dni zaczął też opuszczać pracę bez uprzedzenia.
Moment otrzeźwienia przyszedł, gdy nie miał za co opłacić wynajmowanego pokoju i z dnia na dzień znalazł się na ulicy. Wrócił do domu, rodzice znaleźli mu terapeutę.
Sytuacja powtórzyła się już 3 razy. Zaczynał nową pracę, wracał do nałogu, gdy nie miał za co żyć uciekał do rodziców. Dziś znowu odwiedza kluby i znowu bierze. Zarzeka się, że tym razem będzie inaczej, że tym razem wszystko kontroluje.
Nie przyznaje się, że jest uzależniony
Łukasz. Ma 30 lat, urodził się w Warszawie, pracuje w korporacji. Studia na SGH ukończył z jednym z najlepszych wyników na roku.
Przyznaje, że bierze, ale nie uważa, że jest uzależniony. Dopalaczy nie nazywa narkotykami, mówi, że są mu potrzebne, bo po całym tygodniu intensywnej pracy nie miałby siły, by bawić się ze znajomymi. Że dodają mu odwagi i ogólnie polepszają samopoczucie. Gdy zaczyna brać wpada w ciąg - idzie dawka za dawką.
Stara się kontrolować - zaczyna brać "dopiero" w piątek wieczorem lub w nocy, bawi się wtedy zwykle do sobotniego popołudnia lub wieczoru. Potem po zjeździe przesypia resztę weekendu. Zapewnia, że w tygodniu nie może pozwolić sobie na "zabawę" i tylko incydentalnie zdarzało mu się brać, bo jak to mówi - wymagała tego sytuacja. Bardzo denerwuje się, gdy ktoś choćby zasugeruje, że może mieć problem z narkotykami.
Kilka razy robił sobie dłuższe przerwy od mefedronu, nawet kilkumiesięczne. Zawsze wraca i zawsze ma dobrą wymówkę.
Imiona bohaterów zostały zmienione
Kto najczęściej trafia na toksykologię - opowiada ordynator toksykologii
Marcin Kozłowski: Dużo osób trafia na oddział po dopalaczach?
Dr n. med. Piotr Hydzik: Nie wiem, z czego to wynika, ale w Krakowie jest ich o wiele mniej niż np. na Śląsku. Niemniej, takie przypadki się zdarzają. Ostatnio hospitalizowaliśmy kilku pacjentów.
Po przyjeździe do szpitala od razu trafiają na szpitalną salę?
Wszyscy na początek trafiają na SOR, często są skrajnie pobudzeni, podajemy im leki, bo stanowią zagrożenie dla siebie i otoczenia. Taki pacjent może wyskoczyć przez okno, nie kontroluje swoich reakcji. Obserwujemy ich przez 6-8 godzin, czasem objawy zanikają i przechodzą całkowicie, wtedy pacjent wraca do domu.
A co się dzieje, kiedy objawy nie przechodzą?
Jest grupa pacjentów, którzy nawet po jednorazowym użyciu dopalaczy mają objawy niewydolności nerek, porażenia, niedowłady, podejrzewamy też zaburzenia ukrwienia mięśnia sercowego i ośrodkowego układu nerwowego. Oni wymagają hospitalizacji, bo niektóre stany mogą trwać do kilku dni. Nawet stosunkowo młody człowiek może dostać zawału serca, krwotoku do mózgu, co może skończyć się śmiercią. Trafiają też do nas osoby przyjmujące dopalacze od dłuższego czasu. Nie potrafią przestać. Staramy się przerwać to nadużywanie, najpierw poprzez leki, a potem kierujemy do poradni uzależnień. Przykładowo, w wyniku zażywania mefedronu w mózgu odkłada się nadmanganian potasu. Taki pacjent po jakimś czasie ma zaburzenia mowy, poruszania. Staje się inwalidą. A nie znamy jeszcze długofalowych skutków przyjmowania innych dopalaczy.
Kto najczęściej staje się ofiarą dopalaczy?
To coraz młodsi ludzie, wiem o przypadkach, gdy pomocy lekarskiej wymagali już 13-14-latkowie. Na nasz oddział przyjmujemy osoby powyżej 16. roku życia, najczęściej są to pacjenci w wieku 20-30 lat. Oczywiście bywają też ludzie dobrze wykształceni, ale najczęściej nasi pacjenci są po liceum lub zawodówce, mają problemy ze znalezieniem pracy. Często w tle jest też jakaś rodzinna patologia, młody człowiek w okresie dojrzewania nie ma odpowiednich wzorców w domu, w którym nadużywa się alkoholu. Poza tym w grupie znajomych trudno czasem odmówić wzięcia czegoś, co biorą inni.
Tłumaczą się, dlaczego wzięli?
Większość dobrze wie, że sprzedaż niektórych substancji jest zakazana prawnie i sprawą dopalaczy interesuje się policja. Zwykle opowiadają, że byli na imprezie i ktoś im coś dosypał, albo ktoś obok palił jakieś podejrzane zioło i przypadkiem się nawdychali.
Wierzy w to pan?
Nie. Podobne tłumaczenia pojawiają się zbyt często. Ci ludzie boją się problemów - na oddziały toksykologiczne trafiają czasem przywiezieni przez policję.
Po tak ciężkich przeżyciach ludzie rezygnują z dopalaczy?
Rzadko kiedy tak się dzieje. To tylko niestety kwestia czasu, kiedy wrócą na toksykologię.
Może słyszeli, że ktoś coś wziął i nic mu się nie stało. Wierzą, że tym razem będzie już w porządku.
To naiwne myślenie. Tacy ludzie nie zdają sobie sprawy, że np. pod nazwą "Mocarz" w zależności od źródła zakupu mogą kryć się różne zawartości i dawki substancji. Nie mamy pewności, co tak naprawdę jest w środku. W trakcie produkcji pojawia się mnóstwo zanieczyszczeń chemicznych, które same w sobie mogą powodować efekt toksyczny. Z roku na rok pojawiają się nowe substancje, które nie są zbadane. Testuje się je na ludziach - diler puszcza dopalacza do klubu i sprawdza, co się będzie działo.